Rozdzial 2: Stado sów (cz.I)
Komentarze: 0
- Że co? - spytał pusto Harry.
- Odleciał! - powiedziała Pani Figg załamując ręce - Poleciał spotkać się z kimś w sprawie kilku kociołków, które wypadły z tyłu miotły! Powiedziałam mu, że nie dam mu spokoju jeśli poleci, i proszę. Dementorzy! Całe szczęście, że wprowadziłam Pana Tibbles w sprawę! Ale nie mamy teraz czasu, żeby tu wystawać. Pospiesz się, natychmiast, musimy cię odstawić. Och... wszystkie te problemy, które to wydarzenie spowoduje! Zamorduję go!
- Ale - odkrycie, że jego szalona, stara sąsiadka z kotem na punkcie kotów wie kim byli Dementorzy, było niemal takim samym szokiem dla Harry'ego, jak fakt spotkania dwóch z nich w alejce. - Pani... pani jest czarownicą?
- Jestem charłakiem, o czym Mundungus doskonale wie, więc jak niby miałam pomóc ci w walce z Dementorami? Zostawił cię zupełnie bez ochrony, a przecież ostrzegałam go!
- Ten Mundungus mnie śledził? Zaraz! To był on! To on deportował się sprzed mojego domu!
- Tak, tak, tak, ale na szczęście umieściłam Pana Tibbles pod samochodem, na wszelki wypadek. I Pan Tibbles przybiegł do mnie i ostrzegł mnie, ale zanim dotarłam do twojego domu, ciebie już nie było... a teraz... och... Co powie Dumbledore? Ty! - wydarła się na Dudleya, wciąż leżącego na wznak na alejce. - Podnoś ten swój tłusty tyłek z ziemi, szybko!
- Pani zna Dumbledore'a? - zapytał Harry gapiąc się na nią.
- Oczywiście, że znam Dumbledore'a, kto nie zna Dumbledore'a? Ale pospiesz się - ja nie będę umiała ci pomóc jeśli oni wrócą. Nigdy nie zrobiłam nic poza transmutowaniem torebki herbaty.
Nachyliła się, chwyciła jedno z masywnych ramion Dudleya w swoje pomarszczone ręce i pociągnęła.
- Wstawaj, ty bezużyteczna kupo mięsa, wstawaj!
- Ale Dudley albo nie bardzo mógł, albo nie bardzo chciał się ruszyć. Leżał dalej na ziemi z popielatą twarzą i zaciśniętymi mocno ustami i trząsł się cały.
- Ja to zrobię.
- Harry złapał ramię Dudleya i dźwignął go do góry. Ogromnym wysiłkiem udało mu się postawić go na nogi. Dudley zdawał się być na skraju omdlenia. Jego malutkie oczka obracały się w oczodołach, a na jego twarzy perlił się pot. W chwili, gdy Harry poddźwignął go, zachwiał się niebezpiecznie.
- Pospieszcie się! - zawołała histerycznie Pani Figg.
Harry owinął jedno z ciężkich ramion Dudleya wokół swoich ramion i pociągnął go za sobą, uginając się lekko pod ciężarem. Pani Figg zachwiała się niebezpiecznie zerkając z zaniepokojeniem za róg.
- Trzymaj swoją różdżkę w pogotowiu - powiedziała Harry'emu, kiedy wkraczali na Wisteria Walk.
- Nie ma co się teraz przejmować Regułą Dyskrecji, tak czy siak przyjdzie nam zapłacić za to, co się stało. Równie dobrze jak za smoka, mogą nas powiesić za samo jajko. A mówiąc o Zakazie stosowania Magii przez Nieletnich Czarodziejów... to właśnie tego najbardziej obawiał się Dumbledore... Co to jest, tam na końcu ulicy? Och, to tylko Pan Prentice... Nie chowaj różdżki, chłopcze, przecież mówię ci cały czas, że ze mnie nie będziesz miał żadnego pożytku! Nie było to łatwe, trzymać sztywno różdżkę i jednocześnie wlec ze sobą Dudleya. Harry dał kuzynowi kuksańca w żebra, ale Dudley stracił chyba jakąkolwiek ochotę na samodzielne poruszanie się. Zwisał tylko na ramiemiu Harry'ego, a jego wielkie stopy ciągnęły się po ziemi.
- Dlaczego nie powiedziała mi pani, że jest pani charłakiem, Pani Figg? - zapytał Harry dysząc z wysiłku.
- Przez cały ten czas, kiedy przychodziłem do pani... Dlaczego nie odezwała się pani ani słowem na ten temat?
- Rozkazy Dumbledore'a. Miałam uważać na ciebie, ale nie mówić nic. Byłeś za młody. Tak mi przykro, że miałeś ze mną takie ciężkie przejścia, Harry, ale Dursleyowie nigdy nie pozwoliliby ci przychodzić do mnie, gdyby wiedzieli, że to lubisz. Wiesz, to nie było łatwe, ale... och utrapienie - powiedziała tragicznie i znów załamała ręce - kiedy Dumbledore dowie się o tym... Jak w ogóle Mundungus mógł cię tak zostawić. Powinien być na posterunku aż do północy... Gdzie on w ogóle jest? Jak mam niby powiedzieć Dumbledore'owi co się wydarzyło? Nie umiem się aportować!
- Mam sowę, może pani ją pożyczyć. - stęknął Harry zastanawiając się, czy jego kręgosłup nie pęknie czasem pod ciężarem Dudleya.
- Nie rozumiesz, Harry! Dumbledore musi działać tak szybko jak to możliwe, Ministerstwo ma swoje sposoby wykrywania użycia magii przez nieletnich czarodziejów. Oni już na pewno wiedzą, zważ na moje słowa.
- Ale ja tylko pozbywałem się Dementorów, mysiałem użyć magii... Powinni się chyba bardziej martwić tym, co robili Dementorzy latając sobie po Wisteria Walk, nieprawdaż?
- Och, mój kochanieńki, chciałabym, żeby tak było, ale obawiam się, że... MUNDUNGUS FLETCHER, ZAMORDUJĘ CIĘ, JAK NIC!
Nagle rozległ się głośny trzask i silny zapach drinków pomieszany z zapachem stęchłej tabaki wypełnił powietrze, kiedy przysadzisty, nieogolony mężczyzna w postrzępionym płaszczu zmaterializował się dokładnie przed nimi.
Miał krótkie, krzywe nogi, długie, rozwichrzone, rude włosy i przekrwione, podkrążone oczy, które przydawały mu smętny wygląd basseta. W rękach trzymał srebrzyste zawiniątko, w którym Harry od razy rozpoznał Pelerynę Niewidkę.
- So tam, Figgy? - spytał zerkając raz na Panią Figg, raz na Harry'ego i Dudleya. - Ssie stało, że już nie działamy tajnie?
- Ja ci dam tajnie! - zawyła Pani Figg. - Dementorzy, ty bezużyteczy, leniwy, podstępny złodziejaszku!
- Dementorzy? - powtórzył osłupiały Mundungus - Dementorzy tutaj?
- Tak, tutaj, ty bezwartościowa kupo nietoperzego łajna, tutaj! - zaskrzeczała Pani Figg.
- Dementorzy zaatakowali chłopca na twojej warcie!
- Cholercia - powiedział słabo Mundungus. - Cholercia, ja...
- ... A ty poleciałes kupować kradzione kociołki! Mówiłam, żebyś nie szedł? Mówiłam!
- Ja... no cóż.. ja.. - Mundungus wyglądał bardzo nieszczególnie. - bo widzisz... to... to... to była bardzo dobra okazja...
Pani Figg ramię, z którego zwisała jej sznurkowa torba i walnęła nią Mundungusa w głowę. Sądząc po brzęczeniu, jakie rozległo się dokoła, torba pełna była kociego jedzenia.
- Au, au...! spokojnie.. spokojnie, ty stara, szalona nietoperzyco! Ktoś musi powiadomić Dumbledore'a!
- Tak... ktoś... musi... - wrzeszczała Pani Figg, okładając torbą kociego żarcia każdy kawałek Mundungusa, jakiego udawało się jej dosięgnąć - i... le... piej... żebyś... to... był... ty... i... masz... mu... po... wie... dzieć... czemu... cie... tu... nie... bylo.. do... po... mo... cy!
- Uważaj na swoją siateczkę na włosy! - wystękał Mundungus okrywając głowę rękoma - Idę, usz idę!
I zniknął wraz z kolejnym głośnym trzaskiem.
- Mam nadzieję, że Dumbledore go zamorduje! - powiedziała z furią Pani Figg. - A teraz dalej, Harry, idziemy, na co czekasz?
Harry postanowił nie tracić resztek oddechu, które mu jeszcze pozostały na zwrócenie uwagi, że ledwie idzie pod ciężarem Dudleya. Podciągnął tylko półprzytomnego Dudleya i zataczając się ruszył dalej.
- Odprowadzę cię do drzwi, - powiedziała Pani Figg, kiedy skręcili w Privet Drive.
- Tak na wypadek, gdyby się okazało, że jest ich więcej w pobliżu... och, słowo daję.. co za katastrofa... i musiałeś walczyć z nimi sam... a Dumbledore mówił, że mamy powstrzymać cię od rzucania czarów wszelkim kosztem... cóż, przypuszczam, że nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Ale wpuściliśmy kota pomiędzy myszy...
- A więc - wysapał Harry - Dumbledore kazał mnie śledzić?
- Oczywiście, że kazał - powiedziała niecierpliwie Pani Figg. - Spodziewałeś się, że pozwoli ci się włóczyć gdzie popadnie samemu po tym, co się wydarzyło w czerwcu? Dobry Panie, chłopcze, a mówili mi, że jesteś inteligentny... Dobrze, właź do środka i nie ruszaj się stamtąd - powiedziała kiedy dotarli pod numer czwarty. - Myślę, że już niedługo ktoś się z tobą skontaktuje. - A co pani zamierza robić? - zapytał szybko Harry.
- Idę prosto do domu - powiedziała Pani Figg, drżąc i rozglądając się po ciemnej ulicy.
- Muszę zaczekać na dalsze instrukcje. Po prostu nie ruszaj się z domu. Dobranoc.
- Proszę zaczekać, niech pani jeszcze nie idzie! Chciałbym wiedzieć...
Ale Pani Figg już pokłusowała do domu klapiąc laczkami i grzechocząc sznurkową torbą.
- Proszę zaczekać! - krzyknął za nią Harry. Miał milion pytań, które chciał zadać komukolwiek, kto miał kontakt z Dumbledorem. Ale w przeciągu chwil Panią Figg pochłonęła ciemność. Krzywiąc się Harry poprawił Dudleya na swoim ramieniu i wyruszył w powolną, bolesną drogę ścieżką przez ogródek przy domu numer 4.
Światło w korytarzu było włączone. Harry wetknął na powrót różdżkę za pasek swoich spodni, zadzwonił i obserwował rosnący zarys postać ciotki Petunii dziwnie zniekszkałcony przez pomarszczone szkło we frontowych drzwiach.
- Dudziaczek? W samą porę. Już zaczynałam się... Dudziaczku, co się stało?
Harry spojrzał z boku na Dudleya i w samą porę usunął się spod jego ramienia. Dudley kołysał się przez chwilę w miejscu, jego twarz zrobiła się zielona... po czym otworzył osta i zwymiotował na wycieraczkę.
- DUDUŚ! Dudziaczku, co się z tobą dzieje? Vernon? VERNON!
Wuj Harry'ego wygalopował z salonu miętosząc wąsy we wszystkie strony, jak zawsze gdy był wzburzony. Pospieszył natychmiast z pomocą ciotce Petunii przeprowadzić chwiejącego sie na nogach Dudleya przez próg unikając jednocześnie wstąpienia w kałużę, która zostawił Dudley. - On jest chory, Vernon!
- Co jest, synu? Co się stało. Czy Pani Polkiss poczęstowała cię czymś zagranicznym na herbatce?
- Czemu jesteś cały zakurzony, kochanie? Leżałeś na ziemi?
- Czekaj... chyba nikt cię nie napadl, co synu?
Ciotka Petunia wrzasnęła.
- Na policję, Vernon! Dzwoń na policję! Dudziaczku, kochanie, mów do mamusi! Co oni ci zrobili?
W całym tym zamieszaniu nikt zdawał się nie zauważać Harry'ego, co bardzo odpowiadało jemu samemu. Udało mu się wślizgnąć do środka zanim wuj Vernon zatrzasnął drzwi i w czasie, gdy Dursleyowie przeprowadzali swoje hałaśliwe dochodzenie w korytarzu przed kuchnią, Harry ostrożnie i cicho ruszył ku schodom.
- Kto to zrobił, synu? Podaj nam ich imiona. Już my ich dorwiemy, nie martw sie.
- Ciii... On próbuje coś powiedzieć, Vernon! O co chodzi, Dudziaczku? Powiedz mamusi!
Stopa Harry'ego była już na najniższym schodku, kiedy Dudley odzyskał głos.
- On.
Harry zastygł ze stopą na schodku i z wykrzywioną twarzą w napięciu czekał na wybuch.
- CHŁOPCZE! TUTAJ!
Z mieszaniną strachu i złości Harry powoli zdjął stopę ze schodka i odwrócił się w kierunku Dursleyów. Pedantycznie czysta kuchnia lśniła dziwnym, nierzeczywistym blaskiem w porównaniu z ciemnością na zewnątrz. Ciotka Petunia doprowadzała Dudleya to krzesła. Wciąż był bardzo zielony i trochę się lepił. Wuj Vernon stał przed zlewozmywakiem, gapiąc się na Harry'ego malutkimi, zwężonymi oczami.
- Co zrobiłeś mojemu synowi? - spytał wydając przy tym z siebie groźny pomruk.
- Nic - odparł Harry, wiedząc doskonale, że wuj Vernon i tak mu nie uwierzy.
- Co on ci zrobił, Duduś? - spytała ciotka Petunia drżącym głosem ścierając wymiociny z przedniej części skórzanej kurtki Dudleya. - Czy to... czy to były... wiesz-co, kochanie? Czy on użył... tej swojej rzeczy?
Wolno, trzęsąc się, Dudley skinął głową.
- Nieprawda! - powiedział ostro Harry, kiedy ciotka Petunia zapłakała, a wuj Vernon uniósł pięści. - Nic mu nie zrobiłem, to nie ja, to był...
Ale dokładnie w tym momencie przez kuchenne okno wpadła skrzecząca sowa. Ledwie udało jej się ominąć czubek głowy wuja Vernona, poszybowała przez kuchnię, upuściła dużą pergaminową kopertę, którą niosła w swoim dziobie prosto pod nogi Harry'ego, zakręciła z gracją końcówkami skrzydeł muskając jedynie górę lodówki i wznosząc się wyleciała na zewnątrz do ogrodu.
- SOWY! - zaryczał wuj Vernon. Widoczna wyraźnie żyła na jego skroni pulsowała ze złością, gdy z trzaskiem zamknął kuchenne okno. - ZNOWU SOWY! NIE CHCĘ JUŻ WIDZIEĆ ŻADNEJ SOWY W MOIM DOMU!
Ale Harry rozdzierał już kopertę i wyciągał ze środka list, a jego serce łopotało gdzieś w okolicy jabłka Adama.
Drogi Panie Potter
Otrzymaliśmy informację, że wykonał Pan zaklęcie Patronusa dwadzieścia trzy minuty po dziewiątej tego wieczoru w zamieszkanym przez Mugoli obszarze i w obecności Mugola. Powaga złamania Dekertu o Zakazie Używania Magii przez Nieletnich Czarodziejów powoduje niniejszym wydalenie Pana ze Szkoły Magii i Czarów w Hogwarcie. Przedstawiciele Ministerstwa zjawią się wkrótce w miejscu Pana pobytu celem zniszczenia Pańskiej różdżki. Jako że otrzymał Pan oficjalne ostrzeżenie za wcześniejsze wykroczenie przeciwko Paragrafowi 13 Statutu Tajności Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów, z przykrością zawiadamiamy, że Pańska obecność jest konieczna na dyscyplinarnym przesłuchaniu w Ministerstwie Magii o 9 rano dwunastego sierpnia. Mając nadzieję, że ma się dobrze, z wyrazami szacunku Mafalda Hopkirk Biuro Niewłaściwego Użycia Magii Ministerstwo Magii.
Harry przeczytał list dwukrotnie. Był tylko niejasno świadom tego, co mówią wuj Vernon i ciotka Petunia. Wewnątrz jego głowy wszystko zlodowaciało i zdrętwiało. Jeden fakt przeniknął jego świadomość jak paraliżujące żądło. Został wydalony z Hogwartu. Wszystko było skończone. Nigdy miał już tam nie wrócić.
Spojrzał na Dursleyów. Purpurowy na twarzy wuj Vernon krzyczał nadal wymachując uniesionymi pięściami. Ciotka Petunia otulała ramionami Dudleya, który znów miał nudności.
Otępiały chwilowo umysł Harry'ego zdawał się budzić. Przedstawiciele Ministerstwa zjawią się wkrótce w miejscu Pana pobytu w celu zniszczenia Pańskiej różdżki. Była na to tylko jedna rada. Musiał uciekać. Natychmiast. Harry nie wiedział dokąd pójść, ale był pewien jednej rzeczy: w Hogwarcie, czy poza nim, potrzebował swojej różdżki. Niemal jak we śnie, wyciągnął różdżkę i odwrócił się, by wyjść z kuchni.
- Gdzie idziesz? - zawył wuj Vernon. Kiedy Harry nie odpowiedział, wystartował przez kuchnię by zablokować wyjście na korytarz. - Jeszcze z tobą nie skończyłem, chłopcze!
- Zejdź mi z drogi - powiedział cicho Harry.
- Zostaniesz tu i wyjaśnisz jak mój syn...
- Jeśli nie zejdziesz mi z drogi, rzucę na ciebie czar - powiedział Harry unosząc różdżkę.
- Nie możesz użyć tego przeciwko mnie! - warknął wuj Vernon.
- Wiem, że nie wolno wam używać tego poza tym domem wariatów, który nazywasz szkołą!
- Właśnie mnie wylali z tego domu wariatów - odparł Harry
- Więc mogę robić co mi się tylko podoba. Masz trzy sekundy. Raz... dwa...
Odbijający się echem TRZASK wypełnił kuchnię. Ciotka Petunia wrzasnęła, wuj Vernon zawył i zrobił unik, a Harry po raz trzeci tej nocy rozglądał się za źródłem zamieszania, którego on nie wywołał. Zauważył je od razu: na zewnątrz, na kuchennym parapecie siedziała sówka oszołomiona i nastroszona po zderzeniu z zamkniętym oknem.
Ignorując pełne udręki wycie wuja Vernona - SOWY!!! - Harry przebiegł przez kuchnię i szarpnął okno otwierając je. Sówka wyciągnęła nóżkę, do której przywiązany był mały skrawek pergaminu, wstrząsnęła piórami i odleciała w chwili, gdy Harry odebrał list. Trzęsącymi rękami Harry rozwinął drugą wiadomość, na której napisane było w wielkim pośpiechu wśród plam czarnego atramentu
Harry - Dumbledore właśnie przybył do Ministerstwa i próbuje wszystko wyjaśnić.
NIE OPUSZCZAJ DOMU CIOTKI I WUJA!
NIE UŻYWAJ JUŻ ŻADNEJ MAGII!
NIE ODDAWAJ SWOJEJ RÓŻDŻKI!
Artur Weasley
Dumbledore próbuje wszystko wyjaśnić... co to miało znaczyć? Ile władzy miał Dumbledore, by móc unieważnić polecenia Ministerstwa Magii? Czy była w takim razie szansa na to, że pozwolą mu wrócić do Hogwartu? Mały promyk nadziei rozpalił się w piersi Harry'ego niemal natychmiast zduszony przez panikę - niby jak miał odmówić złożenia różdżki bez używania magii? Będzie musiał zmierzyć się z przedstawicielami Ministerstwa, a gdyby do tego doszło, miałby szczęście, gdyby udało mu się uniknąć Azkabanu, nie mówiąc o wydaleniu.
Jego umysł pracował w przyspieszonym tempie... mógł uciekać i ryzykować schwytanie przez Ministerstwo lub zostać i czekać aż znajdą go tutaj. Znacznie bardziej kusiła go ta pierwsza myśl, ale wiedział, że Pan Weasley życzy mu jak najlepiej z całego serca... i w końcu Dumbledorowi nie takie rzeczy udawało się już wyjaśniać.
- W porządku - powiedział Harry. - Zmieniłem zdanie, zostaję.
Usiadł przy kuchennym stole, twarzą w twarz z Dudleyem i ciotką Petunią. Dursleyowie zdawali się być zdumieni jego nagłą zmianą zdania. Ciotka Petunia desperacko popatrzyła na wuja Vernona. Żyła na jego purpurowej skroni pulsowała jak nigdy wcześniej.
- Skąd tu się wzięły te wszystkie nieznośne sowy? - warknął.
- Pierwsza była z Ministerstwa Magii z informacją o wydaleniu mnie ze szkoły - powiedział Harry spokojnie. Wytężał uszy nasłuchując jakichkolwiek hałasów z zewnątrz, na wypadek gdyby przedstawiciele Ministerstwa mieli się zbliżać. Łatwiej i ciszej było odpowiadać na pytania wuja Vernona niż patrzeć jak wścieka się i ryczy. - Druga była od ojca mojego przyjaciela, Rona. Pracuje w Ministerstwie.
- Ministerstwo Magii? - zagrzmiał wuj Vernon. - Wasi ludzie w rządzie? O tak, to wyjaśnia wszystko, wszystko. No nic dziwnego, że ten kraj schodzi na psy!
Kiedy Harry nie odpowiedział, wuj Vernon spojrzał na niego i wykrztusił - A dlaczego cię wyrzucili?
- Bo użyłem magii.
- AHA! - zaryczał wuj Vernon, waląc pięścią w lodówkę, która otwarła się z hukiem. Kilka niskokalorycznych przekąsek Dudleya wypadło i rozsypało się po podłodze. - A więc przyznajesz się! Co zrobiłeś Dudleyowi?!
- Nic - powiedział Harry trochę mniej spokojnie. - To nie byłem ja...
- To ty - zamruczał niespodziewanie Dudley i wuj Vernon i ciotka Petunia oboje natychmiast zatrzepotali rękami, by uciszyć Harry'ego, pochylając się jednocześnie nad Dudleyem.
- Mów dalej, synu - powiedział wuj Vernon - co on ci zrobił?
- Powiedz nam, kochanie - wyszeptała ciotka Petunia.
- Skierował na mnie swoją różdżkę! - wybełkotał Dudley
- Tak, skierowałem, ale nie użyłem - zaczął ze złością Harry, ale...
- ZAMKNIJ SIĘ! - zaryczeli jednogłośnie wuj Vernon i ciotka Petunia.
- Mów dalej, synu - powtórzył wuj Vernon poruszając wściekle wąsem.
- Nagle zrobiło się ciemno - powiedział Dudley ochrypłym głosem, trzęsąc się i dygocząc. - Zupełnie ciemno. A potem u-usłyszałem... głosy. W m-mojej głowie.
Wuj Vernon i ciotka Petunia wymienili pełne kompletnej grozy spojrzenie. O ile namniej lubianą przez nich rzeczą w świecie była magia - zaraz przed sąsiadami, którzy bardziej niż oni oszukiwali łamiąc zakaz podlewania - ludzie, którzy słyszeli głosy znajdowali się w dziesiątce. Najwyraźniej myśleli, że Dudley traci rozum.
- Jakiego rodzaju rzeczy słyszałeś, Dudeczku? - wykrztusiła bardzo blada ciotka Petunia ze łzami w oczach.
Ale Dudley nie był w stanie powiedzieć. Zadygotał ponownie, potrząsnął swoją wielką blond głową, i pomimo tych wszystkich obaw, które opadły Harry'ego od czasu przybycia pierwszej sowy, poczuł pewne zaciekawienie. Dementorzy sprawiali, że człowiek przeżywał raz jeszcze najgorsze momenty swojego życia. Czego zmuszony był wysłuchiwać rozpieszczony, zepsuty, terroryzujący wszystkich Dudley? - Jak to się stało, że upadłeś, synu? - spytał wuj Vernon nienaturalnie cichym głosem osoby, która siedzi przy łożu kogoś śmiertelnie chorego.
- Potknąłem się - powiedział drżącym głosem Dudley - A potem...
Wskazał na swoją masywną pierś. Harry zrozumiał. Dudley pamiętał ten lepki chłód wypełniający jego płuca, kiedy wysysane są z ciebie nadzieja i szczęście.
- Potworne - wykrakał Dudley. - Zimno. Naprawdę zimno.
- OK - powiedział wuj Vernon zmuszając się do zachowania spokoju, podczas gdy ciotka Petunia zaniepokojona położyła rękę na czole Dudleya, żeby sprawdzić jego temperaturę. - Co stało się potem, Dudzik?
- Czułem... czułem... czułem... jakby... jakby...
- Jakbyś nigdy więcej nie miał być szczęśliwy - dokończył Harry
- Tak - wyszeptał Dudley nadal się trzęsąc.
- A więc! - powiedział wuj Vernon prostując się i przywracając swemu głosowi pełną, znaczną moc. - Rzuciłeś na mojego syna jakiś paskudny czar, by słyszał głosy i uwierzył, że jest skazany na zagładę i cierpienie, czy coś w tym stylu, nieprawdaż?
- Ile razy mam ci jeszcze powtarzać? - powiedział Harry z oburzeniem podnosząc głos. - To nie ja! To było paru Dementorów!
- Paru co..? Co to za bzdura?
- De - men - to - rów! - powiedział Harry wolno i wyraźnie. - Dwóch.
- A co to do diabła są ci Dementorzy?
- Strzegą więzienia dla czarodziejów, Azkabanu - powiedziała ciotka Petunia.
Po tych słowach zapadła dwusekundowa, dzwoniąca w uszach cisza, zanim Ciotka Petunia z klapnięciem zatkała ręką usta, jakby wyrwało jej się jakieś odrażające przekleństwo. Wuj Vernon wybałuszył na nią gały. Umysł Harry'ego zawirował. Pani Figg - to jedna sprawa... ale Ciotka Petunia???- Skąd to wiesz? - spytał zdumiony.
Ciotka Petunia wyglądała na bardzo przerażoną. Z trwogą przepraszająco popatrzyła na wuja Vernona i opuściła nieco rękę odsłaniając swoje końskie zęby.
[ciąg dalszy rozdziału notke wyżej]
Dodaj komentarz