lis 04 2003

Rozdział 2: Stado sów (cz.II)


Komentarze: 0

- Słyszałam... jak ten okropny chłopak... mówił jej o nich... lata temu. - powiedziała rwącym głosem.
- Je
śli masz na myśli moją mamę i mojego tatę, dlaczego nie używasz ich imion? - powiedział głośno Harry, ale ciotka Petunia zignorowała go. Sprawiała wrażenie potwornie zdenerwowanej.
Harry był oszołomiony. Poza jednym wybuchem lata temu, w wyniku którego ciotka Petunia wykrzyczała, że matka Harry'ego była dziwolągiem, nigdy nie słyszał, by wspominała swoją siostrę. Był zdumiony, że pamiętała taki skrawek informacji z magicznego
świata przez tak długi czas, chociaż zwykle wkładała całą swoją energię w udawanie, że magiczny świat nie istnieje. Wuj Vernon otworzył usta, zamknął je, otworzył ponownie i znów zamknął. Następnie najwyraźniej probując sobie przypomnieć jak się mówi, otworzył je po raz trzeci i wykrztusił: - Więc... więc.. oni... eee... oni... eeee... oni faktycznie istnieją... ci... Dementocośtam? Ciotka Petunia przytaknęła.
Wuj Vernon przeniósł wzrok z ciotki Petunii na Dudleya, na Harry'ego jakby miał nadzieję, że kto
ś wykrzyknie zaraz "Prima Aprilis!". Kiedy jednak nikt nie kwapił się do tego, otworzył usta po raz kolejny, ale trudu znalezienia kolejnych słów oszczędziło mu przybycie trzeciej sowy tego wieczoru. Wpadła przez wciąż otwarte okno jak pierzasta kula armatnia i łoskotem wylądowała na kuchennym stole sprawiając, że Dursleyowie podskoczyli ze strachu. Harry wyrwał drugą oficjalnie wyglądającą kopertę z dzioba sowy i otworzył ją, a sowa odleciała w noc.
- Do
ść tych okropnych sów! - wymamrotał oszalały wuj Vernon stąpając ciężko w kierunku okna i zatrzaskując je ponownie.


Drogi Panie Potter,
nawiązując do naszego listu sprzed około dwudziestu dwóch minut, Ministerstwo Magii zrewidowało swoją decyzję o natychmiastowym zniszczeniu pańskiej różdżki. Może Pan zatrzymać swoją rożdżkę do czasu dyscyplinarnego przesłuchania dwunastego sierpnia, kiedy to podjęta zostanie oficjalna decyzja. Po dyskusji z Dyrektorem Szkoły Magii i Czarów w Hogwarcie, Ministerstwo zgodziło się, że ostateczna decyzja o wydaleniu Pana ze szkoły zostanie podjęta również w tym czasie. Jednakże do tego czasu jest pan zawieszony w obowiązkach szkolnych. Z najlepszymi życzeniami, Oddana Mafalda Hopkirk Biuro Niewła
ściwego Użycia Magii Ministerstwo Magii

Harry przeczytał ten list szybko trzy razy pod rząd. Bolesny supeł w jego piersiach poluźnił się nieco, gdy dowiedział się, że nie został jeszcze tak zupełnie wyrzucony, jednak obawy nie opuściły go zupełnie. Wszystko zależało od tego przesłuchania dwunastego sierpnia.
- Cóż - powiedział wuj Vernon sprowadzając Harry'ego do rzeczywisto
ści.
- Co tym razem? Skazali cię już? Czy macie tam u was karę
śmierci? - dodał z nadzieją w głosie.
- Będę musiał i
śc na przesłuchanie. - odparł Harry.
- I tam zostaniesz skazany?
- Tak przypuszczam.
- Nie porzucam zatem nadziei - powiedział wuj Vernon zło
śliwie.
- Cóż, je
śli to wszystko... - powiedział Harry wstając. Bardzo chciał zostać sam, móc pomyśleć, może wysłać list do Rona, Hermiony czy Syriusza.
- NIE, DO DIASKA, TO NIE WSZYSTKO - wydarł się wyj Vernon. - SIADAJ SPOWROTEM!
- Co znów? - spytał Harry niecierpliwie.
- DUDLEY! - zaryczał wyj Vernon.
- Chcę wiedzieć dokładnie, co przydarzyło się mojemu synowi!
-
ŚWIETNIE - wrzasnął Harry i w tej złości czerwone i złote iskry wystrzeliły z końca jego różdżki, którą nadal ściskał w dłoni. Wszyscy troje Dursleyowie cofnęli się przerażeni.
- Dudley i ja byli
śmy w alejce między Magnolia Crescent i Wisteria Walk - Harry mówił szybko, walcząc z narastającym gniewem. - Dudley myślał, że może sobie ze mnie drwić, więc wyciągnąłem różdżkę, ale jej nie użyłem. Wtedy pojawiło się dwóch Dementorów...
- Ale czym są te Dementoidy? - zapytał w
ściekle wuj Vernon. - Co one robią?
- Mówiłem już, wysysają z ciebie całe szczę
ście - powiedział Harry. - I jeśli mają okazję, całują cię...
- Całują? - spytał wuj Vernon wytrzeszczając oczy. - Całują?
- Tak nazywają to, kiedy wysysają twoją duszę przez usta.
Ciotka Petunia wydała z siebie cichy okrzyk.
- Jego duszę? Ale chyba nie zabrali... On nadal ma swoją...
Chwyciła Dudleya za ramiona i potrząsnęła nim, jakby chciała usłyszeć, czy jego dusza telepie się gdzie
ś tam wewnątrz jego ciała.
- Oczywi
ście, że nie zabrali jego duszy, na pewno byście wiedzieli, gdyby tak się stało - powiedział rozdrażniony Harry.
- Pokonałe
ś ich, prawda, synu? - spytał głośno wuj Vernon, wyglądając przy tym na człowieka, który walczy, by sprowadzić rozmowę na tory dla niego zrozumiałe. - Dałeś im po razie, nie?
- Nie można dać Dementorowi po razie - powiedział Harry przez zaci
śnięte zęby.
- Więc jak to jest, że nic mu się nie stało? - spytał zaczepnie wuj Vernon.
- Czemu w takim razie nie jest wyssany?
- Bo użyłem zaklęcia Patronusa...
FIIIIUUUUUU! Z łoskotem i furkotaniem skrzydeł i w towarzystwie miękkiej chmury pyłu czwarta sowa wystrzeliła z kuchennego kominka.
- NA MIŁO
ŚĆ BOSKA! - ryknął wuj Vernon wyrywając kępy włosów ze swoich wąsów, do czego już dawno nic ani nikt go nie doprowadził. - NIE CHCĘ TU WIDZIEĆ ŻADNYCH SÓW! NIE BĘDĘ TEGO TOLEROWAŁ! MÓWIĘ CI!
Ale Harry już odwijał rolkę pergaminu z nóżki sowy. Był tak przekonany, że to list od Dumbledore'a wyja
śniający wszystko - Dementorów, Panią Figg, to o co chodziło Ministerstwu, jak on, Dumbledore miał zamiar poradzic sobie z tym wszystkim - że po raz pierwszy w życiu był rozczarowany rozpoznając pismo Syriusza. Ignorując dalszy ciąg tyrad na temat sów, wygłaszanych przez wuja Vernona i mrużąc oczy przed drugą chmurą pyłu i kurzu wywołaną przez odlatującą przez komin sowę, Harry przeczytał wiadomość od Syriusza.


Artur powiedział nam wła
śnie co się stało. Cokolwiek masz zamiar zrobić, nie wychodź z domu!

Harry uznał to za na tyle nieadekwatną odpowiedź na wszystko, co wydarzyło się tego wieczoru, że odwrócił kawałek pergaminu szukając reszty listu, ale nie znalazł nic więcej.
I gniew znów zaczął w nim narastać. Czy nikt nie zamierzał mu pogratulować samodzielnego pokonania dwóch Dementorów? Przeciwnie, i pan Weasley i Syriusz zachowywali się tak, jakby zrobił co
ś bardzo złego i wstrzymywali się z wyjaśnieniami zanim upewnią się jak wiele szkód uczynił. - ...sadło, znaczy się, stado sów wpadających i wypadających z mojego domu. Nie zgadzam się, chłopcze, nie...
- Nie mogę ich powstrzymać - sapnął Harry zgniatając w pię
ści list od Syriusza.
- Chcę u
śłyszeć prawdę o tym, co wydarzyło się dzisiejszego wieczoru! - szczeknął wuj Vernon.
- Je
śli to ci Demenderzy skrzywdzili Dudleya, to czemu ciebie wydalili ze szkoły? Zrobiłeś sam-wiesz-co, przyznałeś się!
Harry wziął długi, uspokajający oddech. Głowa znów zaczynała go boleć. Bardziej niż czegokolwiek pragnął teraz wyj
ść z kuchni i w ogóle od Dursleyów.
- Rzuciłem zaklęcie Patronusa, żeby pozbyć się Dementorów - powiedział zmuszając się do pozostania spokojnym.
- To jedyna rzecz, jaka na nich działa.
- Tak, ale co te Dementoidy robiły w Little Whinging? - spytał wuj Vernon oburzonym tonem.
- Nie umiem tego wyja
śnić - powiedział Harry znużony
- Nie mam pojęcia.
W głowie waliło mu od
świateł. Gniew powoli odpływał. Poczuł się wyssany, zmeczony, wyczerpany. Wszyscy Dursleyowie wlepiali w niego wzrok
- To przez ciebie - powiedział wuj Vernon przekonująco.
- To ma co
ś wspólnego z tobą, chłopcze, wiem o tym. Bo niby z jakiego innego powodu by się tu pojawili? Dlaczego akurat byli w tamtej alejce? Musisz być jedynym... jedynym... - najwyraźniej nie potrafił się zmusić do wymówienia słowa "czarodziej" - jedynym sam-wiesz-kim w zasięgu mil.
- Nie wiem czemu tu przyszli.
Ale po słowach wuja Vernona wyczerpany mózg Harry'ego powrócił do działania. Czemu Dementorzy przybyli do Little Whinging? Jak mógł to być zwykły zbieg okoliczno
ści, że pojawili się akurat w alejce, którą szedł Harry? Czy zostali przysłani? Czy Ministerstwo Magii straciło kontrolę nad Dementorami? Czy opuścili Azkaban i przyłączyli się do Voldemort, tak jak przewidywał Dumbledore?
- Ci Demonterzy strzegą jakiego
ś walniętego więzienia? - zapytał wuj Vernon przerywając potok myśli w głowie Harry'ego.
- Tak - odparł Harry. Gdyby tylko przestała go boleć głowa, gdyby tylko mógł wyj
ść z kuchni, iść do swojej ciemnej sypialni i pomyśleć...
- Oho! Przyszli tu aresztować cię! - wybuchnął wuj Vernon, mając przy tym triumfujący wygląd człowieka, który wła
śnie doszedł do bezspornego wniosku. - To o to chodzi, prawda, chłopcze? Uciekasz przed prawem!
- Oczywi
ście, że nie - zaoponował Harry wstrząsając głową, jakby chciał odstraszyć muchę.
- Więc czemu?
- On musiał ich wysłać - powiedział cicho Harry, bardziej do siebie niż do wuja Vernona.
- A to co? Kto musiał ich wysłać?
- Lord Voldemort - odpowiedział Harry.
Mgli
ście zauważył, jak dziwne było to, że Dursleyowie, którzy wzdrygali się, krzywili i skrzeczeli słysząc takie słowa jak "czarodziej", "magia", "różdżka", mogli słuchać imienia najbardziej złego i przerażającego czarodzieja wszechczasów bez śladu najmniejszego strachu.
- Lord... zaczekaj - powiedział wuj Vernon, jego twarz wykrzywiła się, a w jego
świńskich oczkach zaświtało zrozumienie. - Słyszałem już to imię... To był ten, co...
- Zamordował moich rodziców, tak. - głucho powiedział Harry.
- Ale jego już nie ma - zniecierpliwił się wuj Vernon, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, że zamordowanie rodziców Harry'ego może być bolesnym tematem. - Tak powiedział ten olbrzymi facet. Jego już nie ma.
- On powrócił - powiedział ciężko Harry.
To było bardzo dziwne uczucie, stać tu, w klinicznie czystej kuchni ciotki Petunii, przy najlepszej-na-rynku lodówce i szerokoekranowym telewizorze, spokojnie rozmawiając z wujem Vernonem o Lordzie Voldemorcie. Pojawienie się Dementorów w Little Whinging przełamało chyba wielki, niewidzialny mur, który oddzielał bezwzględnie niemagiczny
świat Privet Drive od świata poza nim. Dwa życia Harry'ego jakoś zmieszały się ze sobą i wszystko zostało odwrócone do góry nogami. Dursleyowie wypytywali o szczegóły magicznego świata, Pani Figg znała Albusa Dumbledore, Dementorzy szybowali po Little Whinging, a on mógł już nigdy nie wrócić do Hogwartu. Pulsowanie w głowie Harry'ego stało się jeszcze bardziej bolesne. - Powrócił? - wyszeptała ciotka Petunia.
Patrzyła na Harrego w sposób, w jaki jeszcze nigdy nie patrzyła. I nagle, po raz pierwszy z życiu, Harry w pełni uzmysłowił sobie, że ciotka Petunia jest siostrą jego matki. Nie potrafił powiedzieć, czemu uderzyło go to tak potężnie akurat w tym momencie. Wiedział za to, że nie był jedyną osobą w tym pokoju, kto miał pojęcie, co może oznaczać powrót Lorda Voldemorta. Ciotka Petunia nigdy w swoim życiu nie patrzyła na niego w ten sposób. Jej wielkie, blade oczy (tak inne od oczu jej siostry) nie były zwężone gniewem ani niechęcią. Były szeroko rozwarte i pełne strachu. Te wszystkie w
ściekłe pretensje, które miała przez całe życie Harry'ego - że nie ma czegoś takiego jak magia, i nie ma innego świata niż ten, w którym zamieszkiwała z wujem Vernonem - wszystkie gdzieś opadły.
- Tak - powiedział Harry zwracając się wprost do ciotki Petunii - Powrócił miesiąc temu. Widziałem go. Jej ręce odnalazły masywne, odziane w skórę ramiona Dudleya i chwyciły je kurczowo.
- Czekaj - wtrącił się się wuj Vernon spoglądając raz na swoją żonę, raz na Harry'ego, najwyra
źniej oszołomiony i zakłopotany niespotykanym zrozumieniem, które nagle pojawiło się między nimi. - Czekaj. Ten Lord Voldycośtam powrócił, powiadasz.
- Tak.
- Ten, który zamordował twoich rodziców.
- Tak.
- I teraz nasyła Demonterów na ciebie?
- Na to wygląda - powiedział Harry.
- Rozumiem - powiedział wuj Vernon przenosząc wzrok ze swojej bladej żony na Harry'ego i podciągając spodnie. Zdawał się puchnąć, jego wielka purpurowa twarz rozciągała się przed oczami Harry'ego. - To wszystko ustawia. - powiedział. Jego koszula naprężyła się na przedzie w miarę jak się nadymał. - Wyno
ś się z tego domu, chłopcze! - Co? - zapytał Harry.
- Słyszałe
ś. Wynocha! - ryknął wuj Vernon tak, że nawet ciotka Petunia i Dudley podskoczyli.
- WYNOCHA! WYNOCHA! Powinienem to zrobić całe lata temu! Sowy, traktujące to miejsce jak hotel, eksplodujące puddingi, pół kanapy zniszczone, ogonek Dudleya, Marge unosząca się pod sufitem i ten latający Ford Anglia. WYNOCHA! WYNOCHA! Doigrałe
ś się! Jesteś historią! Nie zostaniesz tu, jeśli ścigają cię jacyś pomyleńcy! Nie będziesz wystawiał na niebezpieczeństwo mojej żony i mojego syna! Nie będziesz tu nam sprowadzał kłopotów! Jeśli masz zamiar iść tą samą drogą, co twoi bezużyteczni rodzice, ja mam dość! WYNOCHA!
Harry stał wro
śnięty w ziemię. Listy z Ministerstwa, od Pana Weasleya i od Syriusza trzymał zgniecione w lewej ręce. Cokolwiek robisz, nie opuszczaj domu. NIE OPUSZCZAJ DOMU CIOTKI I WUJA.
- Słyszałe
ś mnie! - powiedział wuj Vernon nachylając się. Jego masywna purpurowa twarz zbliżyła się do Harry'ego na tyle, że właściwie czuł kropelki śliny uderzające go w twarz. - Zabieraj się! Pół godziny temu byłeś cały chętny do wyjścia! Jestem zaraz za tobą! Zabieraj się i nigdy więcej nie przekraczaj naszego progu! Nie wiem czemu w ogóle trzymaliśmy cię tutaj! Marge miała rację, powinieneś trafić do sierocińca. Byliśmy po prostu za dobrzy, myśleliśmy, że uda nam się wycisnąć to z ciebie, myśleliśmy że uda nam się sprawić, że będziesz normalnym chłopcem, ale od samego początku byłeś popsuty i mam dość! - SOWY!!!
Piąta sowa wpadła przez komin tak szybko, że wła
ściwie walnęła w podłogę zanim ponownie uniosła się w powietrze. Harry rozłożył ręce, by uchwycić list w szkarłatnej kopercie, ale sówka poszybowała nad jego głową dokładnie w kierunku ciotki Petunii, która wrzasnęła i uchyliła się zakrywając twarz rękami. Sowa upuściła czerwoną kopertę na jej głowę, zawróciła i wyleciała przez komin. Harry wystartował w kierunku listu, ale ciotka Petunia uprzedziła go.
- Możesz otworzyć go je
śli chcesz - powiedział Harry - ale i tak usłyszę, co tam jest napisane. To jest Wyjec.
- Nie rób tego, Petunio! - zaryczał wuj Vernon. - Nie dotykaj tego, może być niebezpieczny!
- Jest zaadresowany do mnie - powiedziała ciotka Petunia drżącym głosem.
- Zobacz Vernon, jest zaadresowany do mnie! Pani Petunia Dursley, Kuchnia, Numer Cztery, Privet Drive... Przerażona wstrzymała oddech. Czerwona koperta zaczynała się dymić.
- Otwórz ją - pospieszał ją Harry - Niech już będzie po wszystkim. To i tak się stanie.
- Nie.
Ręka ciotki Petunii dygotała. Petunia rozglądała się dziko po kuchni, jakby szukała drogi ucieczki, ale było już za pó
źno. Koperta stanęła w płomieniach. Ciotka Petunia wrzasnęła i upuściła ją. Okropny głos dochodzący z płonącego na stole listu wypełnił kuchnię, odbijając się echem w zamkniętej przestrzeni.

 

PAMIĘTAJ MOJE OSTATNIE, PETUNIO!

 

Ciotka Petunia wyglądała, jakby miała zemdleć. Opadła na krzesło obok Dudleya z twarzą ukrytą w dłoniach. Resztki koperty tliły się na popiół w ciszy.
- Co to ma znaczyć? - spytał wuj Vernon ochrypłym głosem. - Co... Ja nie... Petunio?
Ciotka Petunia nie powiedziała nic. Ogłupiały Dudley gapił się z otwartymi ustami na swoją matkę. Cisza przedłużała się potwornie. Harry obserwował ciotkę kompletnie oszołomiony, a w głowie waliło mu, jakby miała za chwilę wybuchnąć.
- Petunio, kochanie? - nie
śmiało odezwał się wuj Vernon. - P-Petunio?
Podniosła głowę. Nadal drżała. Przełknęła
ślinę.
- Chłopiec... chłopiec musi zostać, Vernon. - powiedziała słabo.
- C-co?
- On zostaje - powiedziała. Nie patrzyła na Harryego. Stanęła znów na nogi.
- On... ależ Petunio...
- Je
śli go wyrzucimy, sąsiedzi będą gadać - powiedziała. Gwałtownie odzyskiwała swą zwykłą, żwawą, zgryźliwą postawę mimo że nadal była bardzo blada. - Będą zadawać niezręczne pytania, będą chcieli wiedzieć, gdzie się podział. Musimy go zatrzymać.
Powietrze zeszło z wuja Vernon jak ze starej opony.
- Ależ Petunio, kochanie...
Ciotka Petunia zignorowała go. Odwróciła się w stronę Harry'ego.
- Zostaniesz w swoim pokoju. - powiedziała. - Nie wolno ci wychodzić z domu. A teraz marsz do łóżka. Harry nie poruszył się.
- Od kogo był ten Wyjec?
- Nie zadawaj pytań - warknęła ciotka Petunia.
- Jeste
ś w kontakcie z czarodziejami?
- Powiedziałam, marsz do łóżka!
- Co to miało znaczyć? Pamiętaj ostatnie* co?
- Do łóżka!
- Ale jak...?
- SŁYSZAŁE
Ś SWOJA CIOTKĘ! A TERAZ WĘDRUJ DO ŁÓŻKA!

 

harry-potter : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz