Komentarze: 2
- Pójdę z tobą i pomogę ci - rozpromieniła się Tonks.
Cofnęła się za Harry'm do korytarza i ruszyła po schodach do góry rozglądając się dokoła z dużą ciekawością i zainteresowaniem.
- Śmieszne miejsce - powiedziała - trochę zbyt czyste, wiesz co mam na myśli? Trochę nienaturalne. Ooo... tak lepiej - dodała kiedy weszli do sypialni Harry'ego i zapalili światło.
W jego pokoju był oczywiście znacznie większy bałagan niż w reszcie domu. Uwięziony w nim przez ostatnie cztery dni w bardzo kiepskim nastroju Harry nie przejmował się zupełnie sprzątaniem po sobie. Większość książek, jakie posiadał, porozrzucana była na podłodze, po tym jak Harry próbował zająć się inną za każdym razem i po chwili odrzucał ją na bok. Klatka Hedwigi zdecydowanie wymagała czyszczenia i zaczynała już śmierdzieć. Jego kufer leżał otwarty, odsłaniając pogmatwaną mieszaninę mugolskich ubrań i czarodziejskich szat, która wylewała się na podłogę wokół niego. Harry zaczął podnosić książki i wrzucać je pośpiesznie do kufra. Tonks przystanęła przy otwartej szafie patrząc krytycznym wzrokiem na swoje odbicie w lustrze po wewnętrznej stronie drzwi. - Wiesz, myślę że nie do twarzy mi w fiolecie. - powiedziała melancholijnie pociągając kosmyk kolczastych włosów. - Nie uważasz, że przez nie wyglądam trochę mizernie?
- Eeee... - powiedział Harry spoglądając na nią znad Drużyn Quidditcha Anglii i Irlandii.
- Tak, zdecydowanie. - powiedziała stanowczo Tonks. Zacisnęła oczy w napięciu, jakby próbowała sobie coś przypomnieć. Sekundę później jej włosy zmieniły się w różowe jak guma do żucia.
- Jak to zrobiłaś? - spytał Harry gapiąc się na nią kiedy otworzyła ponownie oczy.
- Jestem Zmiennokształtnym. - odpowiedziała przyglądając się znów swojemu odbiciu i odwracając głowę tak, by widzieć włosy z każdej strony. - Oznacza to, że mogę zmieniać swój wygląd kiedy chcę - dodała zauważając w lustrze zakłopotany wyraz twarzy Harry'ego. - Urodziłam się taka. Miałam najlepsze oceny z Maskowania i Kamuflażu podczas szkolenia aurorów bez żadnego uczenia się, to było cudowne!
- Jesteś aurorem? - spytał Harry pod wrażeniem. Zostanie Łapaczem-Mrocznych-Czarodziejów było jedyną karierą, jaką w ogóle brał pod uwagę po skończeniu Hogwartu.
- Tak - odpowiedziała dumnie Tonks. - Kingsley też jest, jest nawet trochę wyżej niż ja. Ja zakwalifikowałam się dopiero w zeszłym roku. O mały włos, a oblałabym Krycie się i Śledzenie. Straszna ze mnie niezdara, nie słyszałeś jak stłukłam ten talerz na dole, kiedy się zjawiliśmy?
- Można się nauczyć jak być Zmiennokształtnym? - zapytał Harry prostując się, zupełnie zapominając o pakowaniu się. Tonks zachichotała.
- Założę się, ze nie miałbyś nic przeciwko temu, by móc czasem ukryć tę bliznę, co? - Jej oczy odnalazły na czole Harry'ego bliznę w kształcie błyskawicy.
- Nie, nie miałbym. - wymamrotał Harry odwracając się. Nie lubił kiedy ludzie gapili się na jego bliznę.
- Cóż, obawiam się, że będziesz musiał znaleźć trudniejszy sposób. - powiedziała Tonks.
- Zmiennokształtni to naprawdę rzadkość, rodzą się tacy, a nie stają. Większość czarodziejów potrzebuje różdżki albo mikstury by zmienić swój wygląd. Ale musimy się zbierać, Harry, mieliśmy się pakować. - dodała z poczuciem winy, rozglądając się po całym tym bałaganie na podłodze. - A... tak - powiedział Harry sięgając po następne książki.
- Nie bądź głupi, będzie o wiele szybciej jak ja to... spakuje - oznajmiła Tonks wykonując swoją różdżką długi, zamaszysty ruch nad podłogą. Książki, ubrania i luneta uniosły się w powietrze i na trzy-cztery wleciały do kufra.
- No... niezbyt starannie - powiedziała Tonks podchodząc do kufra i spoglądając na kłębowisko wewnątrz. - Moja mama, ma ten talent do układania rzeczy tak, że czyściutko pasują do siebie - potrafi nawet zwijać razem skarpetki - ale jakoś nigdy nie doszłam do tego, jak to robi. To jakiś rodzaj wstrząśnięcia - i potrząsnęła z nadzieją różdżką.
Jedna ze skarpetek Harry'ego zawirowała słabo i opadła na wierzch bałaganu w skrzyni.
- Ach, cóż - powiedziała Tonks zatrzaskując wieko kufra - przynajmniej wszystko jest w środku. To też należałoby chyba odrobinę sprzątnąć. - wskazała różdżką na klatkę Hedwigi. - Scourgify - odchody i kilka piór zniknęły.
- No, trochę lepiej. Nie zapomniałam do końca tych domowych zaklęć. No dobrze... Masz wszystko? Kociołek? Miotła? WOW! Błyskawica?
Jej oczy rozszerzyły się zatrzymując się na miotle, którą trzymał Harry w prawej ręce. To był powód jego dumy i radości, prezent od Syriusza, miotła o międzynarodowym standardzie.
- A ja wciąż latam na Komecie Dwa Sześćdziesiąt - powiedziała z zazdrością Tonks. - Ach, cóż. różdżka nadal w spodniach? Oba pośladki na miejscu? No dobra, idziemy. Locomotor kufer.
Kufer Harry'ego uniósł się na kilka cali w powietrze. Trzymając różdżkę niczym batutę dyrygenta w prawej ręce, a klatkę Hedwigi w lewej, Tonks przeprowadziła kufer przez pokój i skierowała na zewnątrz. Harry ruszył za nią w dół po schodach, niosąc swoją miotłę.
W kuchni Moody wstawił ponownie swoje oko, które po wyczyszczeniu wirowało tak szybko, że Harry'emu zrobiło się niedobrze od patrzenia na nie. Kingsley Shacklebolt i Sturgis Podmore oglądali kuchenkę mikrofalową, a Hestia Jones nabijała się z obieraczki do ziemniaków, na którą wpadła przetrząsając szuflady. Lupin zaklejał właśnie list adresowany do Dursleyów.
- Doskonale - powiedział Lupin podnosząc wzrok, gdy weszli Tonks i Harry. - Myślę, że mamy jakąś minutę. Powinniśmy chyba wyjść do ogrodu, skoro jesteśmy gotowi. Harry, zostawiłem list dla twojego wujka i ciotki, żeby się nie martwili...
- Nie zmartwią się - odparł Harry
- ... i że jesteś bezpieczny...
- To tylko ich załamie
- ... i że zobaczysz się z nimi następnego lata.
- A muszę?
Lupin uśmiechnął się, ale nie odpowiedział.
- Podejdź no tu, chłopcze. - powiedział Moody burkliwie, przywołując Harry'ego do siebie różdżką. Muszę cię Rozpłynąć.
- Musi pan co? - spytał nerwowo Harry.
- Czar Rozpłynięcia - powiedział Moody wznosząc różdżkę. - Lupin mówi, że masz Pelerynę Niewidkę, ale nie okryje cię, gdy będziemy lecieć. To zamaskuje cię lepiej. I proszę... - stuknął mocno Harry'ego w czubek głowy i Harry poczuł dziwne uczucie, jakby Moody rozbił tam właśnie jajko. Zimne strużki spływały w dół jego ciała z miejsca, w które uderzyła różdżka.
- Nieźle, Szalonooki - powiedziała z podziwem Tonks patrząc na brzuch Harry'ego.
Harry spojrzał w dół na swoje ciało, lub raczej na coś co kiedyś było jego ciałem, bo teraz teraz nie wyglądało już na jego. Nie było niewidzialne, po prostu przybrało dokładnie kolor i strukturę kuchni za nim. Stał się człowiekiem - kameleonem.
- Zbieramy się - powiedział Moody otwierając tylne drzwi swoją różdżką. Wyszli wszyscy na zewnątrz, na pięknie utrzymany trawnik wuja Vernona.
- Bezchmurna noc - chrząknął Moody, a jego magiczne oko obserwowało niebiosa. - Mogliśmy coś zrobić z trochę większą ilością chmur dla zasłony. No dobra, ty - szczeknął na Harry'ego - będziemy lecieć w zwartej formacji. Tonks będzie zaraz przed tobą, trzymaj sie blisko jej ogona. Lupin będzie osłaniał cię od dołu. Ja będę za tobą. Reszta będzie krążyć wokół nas. Nie łamiemy szyków z żadnego powodu, zrozumiane? Jeśli jedno z nas zginie...
- A to możliwe? - spytał Harry z lękiem, ale Moody zignorował go.
- ...reszta leci dalej, nie zatrzymuje się, nie łamie szyku. Jeśli zdejmą nas wszystkich, a ty przeżyjesz, Harry, tylna straż jest w pogotowiu do startu. Leć dalej na wschód, a oni dołączą do ciebie.
- Oj nie bądź taki wesoły, Szalonooki, bo Harry pomyśli, że nie traktujemy tego poważnie. - powiedziała Tonks przywiązując kufer Harry'ego i miotłę Hedwigi do uprzęży zwisającej z jej miotły.
- Po prostu przedstawiam chłopcu plan - burknął Moody - Naszym zadaniem jest dostarczyć go bezpiecznie do kwatery głównej, a jeśli zginiemy próbując...
- Nikt nie zginie - powiedział Kingsley Shacklebolt głębokim, uspokajającym głosem.
- Dosiądźcie mioteł, oto pierwszy sygnał - powiedział ostro Lupin wskazując w niebo.
Wysoko, wysoko nad nimi pośród gwiazd rozbłysnął deszcz jasnoczerwonych iskier. Harry rozpoznał je natychmiast - iskry z różdżki. Przełożył prawą nogę nad Błyskawicą, chwycił mocno rączkę i poczuł jak delikatnie wibruje nie mogąc, jak i on, doczekać się chwili, gdy znajdzie się znów w powietrzu.
- Drugi sygnał, ruszamy! - krzyknął Lupin, gdy kolejne, zielone tym razem iskry eksplodowały wysoko ponad nimi.
Harry mocno odepchnął się od ziemi. Chłodne nocne powietrze smagnęło jego włosy, a schludne kwadratowe ogródki przy Privet Drive oddalały się, kurcząc się gwałtownie do rozmiaru zielono-czarnej szachownicy i wszystkie myśli o przesłuchaniu w Ministerstwie odpłynęły z jego umysły, jakby pęd powietrza wydmuchał je z jego głowy. Czuł jakby jego serce miało wybuchnąć od przyjemności - znów latał, odlatywał z Privet Drive tak, jak o tym fantazjował przez całe lato, leciał do domu... Na kilka wspaniałych chwil wszystkie jego problemy zmalały do zera, zupełnie bez znaczenia w rozległym, gwieździstym niebie.
- Ostro w lewo, ostro w lewo, jakiś Mugol patrzy w górę! - wykrzyknął Moody z tyłu za nim. Tonks skręciła gwałtownie i Harry podążył za nią obserwując swój kufer huśtający się wściekle pod jej miotłą.
- Potrzebujemy wyższego pułapu... powiedzmy, jeszcze z ćwierć mili!
Oczy Harry'ego powilgotniały od chłodu kiedy wznieśli się wyżej. Pod sobą widział jedynie maleńkie kropeczki światła, w które zmieniły się reflektory samochodów i uliczne latarnie. Dwa z tych maleńkich światełek mogły należeć do samochodu wuja Vernona... Dursleyowie na pewno wracali właśnie do pustego domu, wściekli z powodu nieistniejącego Konkursu Trawników... i na myśl o tym Harry wybuchnął głośnym śmiechem, ale jego głos utonął w trzepotaniu szat pozostałych, zgrzytaniu uprzęży podtrzymującej jego kufer i klatkę i świście wiatru w uszach, gdy tak mknęli przez przestworza. Od miesiąca nie czuł się tak żywy i tak szczęśliwy.
- Skręcamy na południe! - krzyknął Szalonooki - Miasto przed nami!
Poszybowali w prawo, by uniknąć przelotu dokładnie nad błyszczącą pajęczyną świateł poniżej. - Skręć na południowy wschód i wznoś się dalej, przed nami jest trochę niskich chmur, możemy się w nich zgubić. - zawołał Moody.
- Nie lecimy przez chmury! - krzyknęła gniewnie Tonks - wszyscy przemokniemy, Szalonooki! Harry poczuł ulgę słysząc to - jego ręce drętwiały coraz bardziej na rączce Błyskawicy. Żałował, że nie pomyślał o założeniu płaszcza - zaczynał się trząść.
Ustanowili nowy kurs zgodnie z instrukcjami Szalonookiego. Harry miał zaciśnięte oczy z powodu lodowatego wiatru, od którego zaczynały go boleć uczy. O ile pamiętał, tylko raz w życiu było mu tak zimno na miotle - podczas meczu quidditcha przeciwko Puchonom w trzecim roku jego nauki, który rozgrywany był w czasie burzy. Straż krążyła wokół niego bez przerwy jak gigantyczne sępy. Harry stracił poczucie czasu. Zastanawiał się jak długo już lecieli, wydawało mu się, że conajmniej godzinę.
- Skręcamy na południowy zachód - wrzasnął Moody - chcemy uniknąć autostrady!
Harry był tak przemarznięty, że tęsknie pomyślał o przytulnych, suchych wnętrzach samochodów, ciągnących strumieniem pod nimi, po czym jeszcze bardziej tęsknie o podróży przy pomocy proszku Fiuuu - może nie było to wygodne, lądować w kominku, ale w płomieniach przynajmniej było ciepło... Kingsley Shacklebolt przemknął obok niego, łysa głowa i kolczyk zalśniły delikatnie w świetle księżyca... teraz Emmeline Vance leciała po jego prawej stronie, z wyciągniętą różdżką, rozglądając się na prawo i lewo... ale i ona przemknęła nad nim, a jej miejsce zajął Sturgis Podmore...
- Powinniśmy zawrócić na trochę, tak żeby mieć pewność, że nikt nas nie śledzi! - krzyknął Moody.
- ZWARIOWAŁEŚ, SZALONOOKI? - wrzasnęła Tonks z przodu. - Jesteśmy już przymarznięci do mioteł! Jeśli dalej będziemy zbaczać z kursu, nie dolecimy tam przez tydzień! Zresztą, już prawie jesteśmy na miejscu!
- Pora zacząć zniżanie się - doleciał głos Lupina. - Leć za Tonks, Harry!
Harry zanurkował za Tonks. Zmierzali ku największej kolekcji świateł jaką dotąd widział - potężnej, rozległej, krzyżującej się masy błyszczących linii i siatek, przeplatanych pasami najgłębszej czerni. Zniżali się tak coraz bardziej, aż Harry mógł dostrzec pojedyncze światła latarni, kominy, anteny telewizyjne. Bardzo chciał już wylądować, chociaż czuł, że będą musieli go odmrażać od miotły.
- No i jesteśmy - zawołała Tonks i kilka sekund później wylądowała.
Harry dotknął ziemi tuż za nią i zsiadł z miotły na skrawku zaniedbanej trawy pośrodku małego placu. Tonks odpinała już jego kufer. Trzęsąc się Harry rozejrzał się dokoła. Brudne fronty otaczających go budynków nie były przyjemne. Niektóre miały zbite okna, odbijające światło ulicznych latarni, z wielu drzwi odchodziła farba, a przy wejściowych schodach leżały stosy śmieci.
- Gdzie jesteśmy? - zapytał Harry, ale Lupin odparł cicho - Za chwilkę.
Moody przetrząsał płaszcz zgrabiałymi z zimna rękami.
- Mam - wymamrotał unosząc w powietrze coś, co wyglądało jak srebrna zapalniczka i klikając. Najbliższa latarnia zgasła z trzaskiem. Pstryknął jeszcze raz wygaszaczem i następna lampa zgasła. I tak klikał aż wszystkie latarnie na placu zostały wygaszone i jedyne światło dobiegało teraz zza zasłoniętych okien i sierpowatego księżyca nad nimi.
- Pożyczyłem go od Dumbledore'a - mruknął Moody chowając wygaszacz do kieszeni. - W ten sposób nie musimy się przejmować żadnymi Mugolami wyglądającymi przez okna. A teraz szybko, idziemy. Chwycił Harry'ego za ramię i poprowadził go ze skweru przez drogę na chodnik. Lupin i Tonks szli za nimi, niosąc kufer Harry'ego z dwóch stron, a reszta straży osłaniała ich z wyciągniętymi różdżkami. Z górnego okna najbliższego domu dobiegały stłumione dźwięki magnetofonu. Poczuł gryzący zapach psujących się śmieci z kupki wypchanych jednorazówek przy samym wejściu do połamanej bramy. - Masz - mruknął Moody wpychając w Rozpłyniętą rękę Harry'ego kawałek pergaminu i trzymając zapaloną różdżkę na tyle blisko, by oświetlić pismo. - Przeczytaj szybko i zapamiętaj.
Harry spojrzał na kawałek papieru. Wąskie, odręczne pismo było niewyraźnie znajome. Napis brzmiał:
Kwatera główna Zakonu Feniksa
mieści się pod numerem dwanaście,
Grimmauld Place, Londyn